22 października 2002, 12:23
do napisania tej notki natchnela mnie moja kochana zmieniona...w sumie,dziala miedzy nami "solidarnosc jajnikow" i trzymamy sie razem jak jest nam zle...a jest nam zle prawie zawsze...ale...bylo gorzej...o wiele gorzej...nie bede opisywala przejsc zmienionej bo to nie moja dzialka,moze powiem o swoich...ale nie o tym co spowodowalo moj stan,tylko jak sie ten stan objawial i jak sie w dalszym ciagu objawia...
nie widze sensu zycia.zabrano mi moja dusze.zabrano mi okruchy nadzieji.swiadomie.moze nie swiadomie.bez roznicy.ale nie ma ich.
przez wiele miesicy bylam zawieszona miedzy pustka a samobojstwem.mialam nawet wizje jak i gdzie to zrobic.chcialam podciac sobie zyly.moze nie bardzo orginalne to ale widzialam w tym jakis sens.chcialam zrobic to w kuchni.wiedzialam,ze tam krew nie wsiaknie w dywan,bo jest tylko szwedzka podloga.chcialam,zeby krew przesiakla przez podloge i zatrzymala sie na suficie u sasiadow pietro nizej.tak zeby kapiac na twarz spiacych ludzikow,obudzila ich.chcialabym umierac wolno.tak,zebym miala czas pozegnac sie z kazda mysla i wspomnieniem.pogalskac po twarzy ostatnia moja swiadomosc...
przed zrobieniem tego powstrzymywala mnie przyszla rozpacz mojej rodziny.widzialam,jak znajduje mnie moja mama.kleka,a kolana zanuzaja sie w jeszcze cieplej krwi.widzialam,jak ociera moja twarz dlonia,odgarnia mi wlosy,ktore opadly na oczy.nigdy nie lubila jak cos przyslanialo mi oczy.wtedy sie bala...wtedy,gdy wzrok przyslonila mi pustka i bol...tylko bol...
wiem,ze przytulilaby mnie mocno i szeptala do ucha:dlaczego...
nie potarfilam tego jej zrobic.nie potrafilam...
to chyba na tyle.na wiecej wspomnien nie mam odwagi...moze kiedys...