01 listopada 2002, 23:33
wlasnie zakonczylam seans filmowy.najpierw obejrzalam foresta gumpa a pozniej miasto aniolow.i te dwa filmy otworzyly mi oczy...
siedzac przed ekranem,pijac kolejne martini i przynoszac chusteczki mojej mamie,zrozumialam jak wiele nei wiedzialam.lub nie chcialam wiedziec...
forest...pokazal mi ze w zyciu mozna kierowac sie zwykloscia.czyms zwyczajnie prostym.po co komplikowac je sobie kiedy mozna oddac los w rece przeznaczenia.nie prosic o wiele.poprostu byc.delektowac sie zwyklym dniem,zwyklym drzewem,zwyklym usmiechem.
rozejrzalam sie po pokoju.obok mnie mama smarkajaca w kolejna chusteczke.usmiechanela sie do mnie z zawstydzeniem.troche rozmazal sie jej makijaz.wlosy lagodnie opadly na twarz.byla taka piekna.taka zwyczajan a jednak niezwykla...
spojrzalam na moje pianino.troche zakurzone.przypomnialo mi sie jak 12 lat temu uczylam sie na nim grac...bylam taka dumna i szczesliwa.gralam kilkutaktowe utworki a tyle radosci mi to dawalo...teraz,gram symfonie bethovena i nie czuje juz tego samego uczucia...tak byc nie powinno...
a miasto aniolow...coz...milosc...nie wierze ze aniol we wlasnej osobie przyjdzie do mnie i wyzna mi milosc...ale...po co mi aniol??moze tak na prawde mam wlasnego aniola,ktory zawsze ukocha mnie gdy jest mi zle...??moze nie chce go widziec...moze boje sie ze zniknie...ale...co znaczy zycie jesli nie poczuje jego oddechu na moim karku...co ono znaczy jesli nie dotkne opuszkiem palca jego nagich plecow...nic nie znaczy...nic...
tak bardzo sie boje,ze obudze sie jutro i te wszystkie slowa znikna z mojej glowy...ze przestana byc aktualne...
tak bardzo sie boje...