Archiwum 30 marca 2003


anioł ?
Autor: secretgarden
30 marca 2003, 19:07

 

 

Anioł (?)

Dziewczyna szła. Nie patrzyła na odbijające się promienie słońca w malutkich drobinkach piasku, które swoim blaskiem przypominały kalejdoskop z kryształków. Jej wzrok nie widział także kolorowych muszelek, które pod jej bosymi stopami cichutko płakały,miażdżone ciężarem ciała Alicji.

Ona nic nie czuła,nic nie słyszała. Nawet szum fal, który zawsze uspakajał jej zmysły teraz stał się odległym szeptem przeszłości.

Alicja szła pod górę i zostawiała za sobą mokre ślady na piasku. Za chwilę znikną one przykryte dłońmi morza.

Doszła na wzgórze. Usiadła na samym brzegu klifu i spuściła nogi nad przepaścią, która teraz była jej jedynym przyjacielem i krokiem w stronę jutra. Ale...ono i tak nie nadejdzie. Bo nie będzie już cichego płaczu o poranku, gdy krzyk mew budził ją co rano. Nie będzie już snów, którym akompaniował śpiew fal, mówiacych jej dobranoc. Dlatego,bo nie będzie...jej...

Siedziała chwilę zapatrzona w horyzont, do którego powoli zaczęło się zbliżać słońce, układające się miękko na tafli wody. Czerwona kula żegnała się z kolejnym dniem.Wszędzie bylo tak cicho. Zamarło życie otaczające dziewczynę. Nawet jej myśli milczały, czekając na COŚ. Czuły, że coś się zacznie dziać, że dziś historia otworzy swoje ramiona i zamknie w nich kolejną ofiarę.Nie wiedziały jeszcze co się dokładnie stanie, bo utrudniała im kontakt ze światem trumna zbudowana ze smutku i bólu. Zamknięte wbrew własnej woli. Zakopane żywcem przez matkę. Bez powietrza. Bez uczuć. Bez ciepła.Alicja zamordowała swoje myśli i to samo chciała zrobić z ciałem. A dusza....? Jej już i tak nie ma w dziewczynie od dawna.Ktoś ją jej ukradł. Zabrał, schował w ciasnej kieszeni i przygniótł stertą papierków po cukierkach owocowych. Bóg?

W dniu, w którym straciła duszę było tak samo jak dziś. Słońce patrzyło tymi samymi promieniami, niebo dawało schronienie myślom jej i...jego. Te same drzewa głaskały ją liśćmi po twarzy. Chociaż...jedno spadło do wody...

-Myslałaś kiedyś o Aniołach? Wierzysz w nie?- zapytał, patrzac na nią przymkiętymi oczami, pełnymi abstrakcyjnego spokoju.

-Nie mam anioła. Chyba...nikt się mną nie opiekuje ani nie chroni- odpowiedziała i strzepnęła dłonią drobinki piasku z jego powiek. Podniósł je do góry i spojrzał na nią nie swoimi oczami.

-A ja?

-Ty tak. Teraz. Ale nie ma ciebie przy mnie w każdej chwili. Jesteś...znikasz...jesteś....znikasz....

-Ale mogę być....zawsze...................................................................

-Jak? Przywiążesz się do mnie?- spytała ironicznym głosem.

-Może.......może przywiążę się do twojej duszy..........................

Chciała wybuchnać sarkastycznym śmiechem, ale nie zdążyła bo go już nie było. Udało się jej tylko zobaczyć jego oddalające się plecy. Potem wszystko zapadło się pod wodę razem z jego ostatnim oddechem.

Zapadła się także jej dusza, która przywiązana niewidocznym sznurem opadała na dno. On byl kamieniem, on ciągnął w dół. A ona się nie broniła. Ona tylko kochała...

Siedziała teraz i poczuła jak łzy spływają jej po policzku. Była to pokuta za wszystkie niedokończone zdania, za niewypowiedziane słowa wprost do jego myśli, za samotne noce w domku na plaży, za poranki, którym towarzyszyły tylko skrzypiące deski starego lóżka, uginające się pod ciężarem cierpienia, które wypełniało ciało dziewczyny.

Ona nie chciała takiego anioła. Nie chciała anioła śmierci. Nie chciała anioła, który zabrał jej duszę.

Dlatego zrobiła dokładnie to co rok temu z nim. Tylko teraz była sama...wyjęła strzykawkę i podała swojej krwii kolejną dawkę iluzji spokoju i słodszego smaku słonego morskiego powietrza. Po chwili jej spojrzenie zamilkło i przestalo płakać. Uciszyło się pod dotykiem fałszywej ręki uczuć...

Czuła ciałem nagrzaną ziemię i widziała jak długie i zimne palce korzeni drzew zbliżają się do niej. Pełzły, a swoim szelestem ogłaszały nadejście końca.

Nawet mała mrówka spacerująca po ręce dziewczyny nie była w stanie zagłuszyc słów drewnianych węży.

Mimowolni świadkowie zeszłorocznego rozstania kochanków chcieli powstrzymać Alicję. Chcieli. Tylko chcieli? Czy to ważne? I tak to los rozdwał karty w tej grze...i tym razem nie oszukiwał. Był brutalnie szczery. To Alicja udawała. Oszukiwała w najgorszy z możliwych sposobów- okłamywała siebie.

Korzenie owinęły się w okół drobnych nóg. Skrzypienie zaschłych palców rozcięło ciszę. Otoczyły ją całkowicie. Zakryły usta, by nie mogła prosić o łaskę, przykryły oczy, by nie mogły krzyczeć spojrzeniem. Ona się broniła. Rzucała chorymi myślami o ściany umysłu.

Przywiązana pasami jak w szpitalu psychiatrycznym do twardego łóżka, wiła się w konwulsjach. Zieloni sanitariusze trzymali ją mocno. Ale udalo się. Wyrwała się im.

Stanęła na skraju klifu, rozłożyła ręce i oddała się swojemu aniołowi. Oddała to co jej pozostało. Zatrute ciało i umierające myśli, które spadając w przepaść zaczęły obijać się o twarde deski trumny. Ich krew przeciekła przez drewno i po chwili zmieszała się ze słoną wodą. Przez krótki moment obecność czerwonej plamy zaznaczyła swoje miejsce w historii morza. Morza,które zabrało już wiele dusz, morza,które wychowało setki aniołów.

Alicja przestała czuć zimno. Przestała patrzeć za siebie i na trumnę myśli. Rzuciła jeszcze tylko małą grudkę wspomnień i bólu na drewnianą pokrywę i odeszła...sama...do anioła...który miał jej strzec...

Ale on nie uratował jej. Nie pomógł. Nie uniósł na skrzydłach, które i tak by pękły jak cieniutka igła brudnej strzykawki..................